Pan Jachimski
Szkoła, w której spędziłem osiem lat nie posiadała sali gimnastycznej, nie było również auli. W zamian za to w oficynie głównego gmachu szkoły wygospodarowano salę zajęć praktycznych. Budynki to tylko lepiej lub gorzej ogrzane mury, bardziej lub mniej ozdobne okna tudzież drzwi. Odpowiedniego charakteru budowle nabierają dopiero wówczas, gdy przebywają w nich ludzie. Mówimy wówczas: że w mury tchnięto ducha…
Czym, by była szkoła, a w niej sala zajęć praktycznych bez jej pomysłodawcy…? Na szczęście dla wychowanków Szkoły Podstawowej nr 2 im. Marii Konopnickiej przy ulicy Wodnej jednym z Nauczycieli był Bronisław Jachimski i to właśnie On zadbał oraz zrobił wszystko, by wyposażyć gabinet w potrzebne pomoce szkolne.
Nauczyciel był przedstawicielem manualizmu – dzięki temu na lekcjach mogliśmy poznać rudymenty: stolarki, introligatorstwa oraz rysunku technicznego. Uczyliśmy się również drobnych napraw sprzętu domowego. Książki oprawione w jego pracowni do dziś nadają mojemu regałowi sublimacji, a za relikt uważam notes wykonany pod czujnym okiem nauczyciela. Czyż można w pełni oddać dumę rodziców ucznia, gdy ów przekraczał progi domu z wykonaną podczas zajęć praktycznych prowadzonych przez Bronisława Jachimskiego lampą elektryczną?
Na lekcjach posługiwaliśmy się bardzo ostrymi nożami introligatorskimi, dłutami i z tego powodu nauczyciel wymagał od nas bezwzględnego posłuszeństwa. Podczas poznawania zasad linorytu, źle prowadzony przeze mnie rylec ześlizgnął się z materiału raniąc dotkliwie palec. Przestraszony, schowałem rękę pod stół i owinąłem ranę chusteczką. Niestety – krew ciekła nadal. W ramach „pomocy koleżeńskiej”, na przeciekający „opatrunek” nałożyliśmy drugą chusteczkę. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie czujne oko nauczyciela?
Pochłonięty turbacją o palec, nie zauważyłem, iż zachowaniem wzbudziłem zainteresowanie u pana Jachimskiego. Wychowawca podszedł i zapytał,: dlaczego nie odrabiam zadanej pracy? Nie doczekawszy się odpowiedzi, podniósł moją rękę, włożył w nią rylec i powiedział,: „a teraz, drugą przytrzy…” – w tym momencie w jego oczach zobaczyłem przerażenie. Ze łzami w oczach opowiadałem o całym zdarzeniu. Pan Jachimski bez słowa otworzył apteczkę fachowo nakładając opatrunek, kolejno polecił kolegom zaprowadzić mnie na pogotowie. Im było bliżej do dyżurki pogotowia opuszczał mnie rezon…, a i ból palca jakby mniej dokuczał. Z tego powodu namówiłem kolegów, by zamiast na pogotowie odprowadzili mnie do domu.
W domowych pieleszach… już bezpieczny – zmęczony wrażeniami usnąłem głębokim snem. Ze snu wyrwało mnie głośne walenie w drzwi. Pomyślałem, że to koledzy wyładowują swoją energię. Jakież było moje zaskoczenie, gdy otwierając zobaczyłem Kierownika szkoły – pana Rybarskiego, pana Jachimskiego, oraz osobę w białym kitlu. Kierownik ciepłym, acz pełnym niepokoju głosem powiedział;
Pukamy od godziny, już chcieliśmy wyważać drzwi!!! Nie zdążyłem udzielić odpowiedzi, bowiem w korytarzu zawiadomiona o zdarzeniu pojawiła się moja mama. Dotychczasowa rozmowa odbywała się w drzwiach – dzielnie zastawianych przez moje trzynastoletnie ciało. Ze strzępów rozmowy dotarły do mnie następujące zdania:
Choćby pasy darł – to od jego kolegów nie dowiesz się prawdy- nawet nie zjawili się na pogotowiu! – komentował pan Jachimski
Pan w białym fartuchu okazał się być lekarzem. Obejrzał skaleczenie i zdecydował; – szkoda otwierać ranę i zakładać szwy – ścięgna nie są uszkodzone…, zatem pozostaje tylko założyć opatrunek. Na wszelki wypadek… podał zastrzyk przeciw tężcowi.
W momencie wydawania orzeczenia – usłyszałem wielki łomot. Były to kamienie spadające z serc moich Nauczycieli. Blizna „zdobiąca” mój palec jest świadectwem minionej(?) „epoki”. Przypomina, że wówczas wychowawcy stawiali sobie za punkt honoru opiekę nad uczniem – niezależnie od czasu i miejsca gdzie ów przebywał.
Tadeusz Kowalczykiewicz