Ulica Krzywa
Etymologia nazwy tej uroczej uliczki wydaje się prostą do odgadnięcia. W momencie jej wytyczenia na początku XIX wieku nazywała się Kościelną. Kolejno niemieccy okupanci pozywali ją Sockgasse, a po wojnie powróciła do nazwy Krzywa. Zanim zaczniemy nasz wspomnieniowy spacer wręcz wypada przypomnieć, że na sesji Rady Miasta we wrześniu 1930 roku podjęto uchwałę o zmianie nazw niektórych ulic i od tego momentu dla przykładu Nowa zaczęła nosić nazwę Stanisława Staszyca, a Kościelna zmieniła miano na Krzywa. Mając przed sobą zdjęcie obrysu planu Konina z 1803 roku zauważymy przypisane do ulicy dwa domy, natomiast stojący frontem do ulicy Staszica tylko szczytem oraz wjazdem na posesję „opierał” się o opowiadaną ulicę.
Niestety już tylko wspomnieniem ujrzymy stojący tu jeszcze do początku XXI wieku w/w dom, który rdzenni mieszkańcy pozywali „Bujwidów”(patrz zdjęcie). Właśnie w tym budynku ulokowano pierwszą w Koninie „stację pocztową” z wejściem przy skrzyżowaniu z ulicą Krzywą. Pragnąc udokumentować miejsce działającej tu do 1935 roku poczty oraz „stacji telefonów i telegrafów” przeczytajmy notatkę zamieszczoną w „Dzienniku Łódzkim” z końca marca 1888 „…. Po onegdajszem podniesieniu się poziomu Wisły pod Warszawą, od wczoraj woda opada. Pomimo to wyloty kanałów zasypane i machiny parowe pełnią około nich służbę. Natomiast z prowincji nadchodzą smutne wieści. Pyzdry i Koło otoczone wodą; Konin w części zalany, tak, że stację pocztową przeniesiono do środka miasta…..” Prawda, że z określeniem centrum Konina różnie bywało… chociaż i nadal dość ciekawie bywa?
Po prawej stronie ulicy rozciągały się puste place należące do Kasy Ekonomicznej Miasta Konina. Pomny słów Zygmunta Grochowskiego z piosenki pt. „Ulica Krzywa”, „że po niej ludzie muszą krzywo chodzić” i ja dużą krzywizną ominę faktograficzny opis ulicy skupiając się na rodzinnych z nią związkach. Dziękuję Zygmuncie, bowiem, gdy tylko moje lico pokrywa smutek… a gradowe chmury ścielą się nad głową, słucham Twojej piosenki i wówczas radośniej robi się na sercu…
Zatem zacznijmy wybiórczą wędrówkę po wspomnieniach. Po drugiej stronie szczytu oraz bramy wjazdowej do domu „Bujwidów” do połowy lat siedemdziesiątych stał otoczony ogrodem parterowy budynek i to do niego, a raczej do pani Filipiakowej wysyłano mnie po żur. Natomiast niesiony opowiadaniem przodków zatrzymam się w „połowie” ulicy przed obecnym dziś murem. Przed laty stał tu piętrowy budynek i w nim trójka mistrzów stolarstwa w osobach: Kazimierz Wojnarowski, Stanisław Olszak oraz Marek Kowalczykiewicz jesienią 1935 roku uruchomili stolarnię(patrz zdjęcie).
To wręcz nierealne marzenie…, jednakże gdybym choć na chwilę mógł usiąść naprzeciwko Ojca… wówczas wyliczenia, że mieli multum zamówień… a to na „sypialnię”, a to na „stołowy”…. skwitowałbym dzisiejszą formą przekazu: znaczy… robiliście meble na wymiar.
Kolejnym wspomnieniowym przystankiem jest dom „Matuszkiewicza” posadowiony na prawym narożniku ul. 3 Maja oraz Krzywej. W tym miejscu od lipca 1936 roku rodzice prowadzili kwiaciarnię o nazwie „Anka”, a za sklepem mieszkali. Zawsze, gdy tam przechodzę ożywają wspomnienia Ojca związane z wrześniem oraz grudniem 1939 roku: „…. Szesnastego września wycofaliśmy się za Bug zajmując pozycje celem odparcia niemieckiego ataku… a tu nóż w plecy. W południe 18 września zostaliśmy otoczeni przez sowietów…, rozbrojonych osadzono nas w obozie pod Włodzimierzem Wołyńskim. Spędziliśmy tam dwa tygodnie…. głód był straszny, bowiem na drużynę rzucano główkę kapusty. W wyniku podpowiedzi miejscowej kobiety, u której rezydowała komenda obozu, dowiedzieliśmy się, że mają nas gdzieś wywieź…, dlatego z dwójką Koninian oraz innymi żołnierzami przecięliśmy nocą zasieki i uciekliśmy. Przez dwa tygodnie piechotą szliśmy do Konina…. Kolejno Ojciec wspominał: ledwo wydostaliśmy się spod drutów i człowiek trochę pomieszkał, a tu w grudniowy poranek do drzwi mieszkania na Krzywej zapukał żandarm z powiastką. Żandarmowi jako tłumacz towarzyszył mieszkaniec Konina. Tłumacz poinformował, że z jedną walizką na osobę mamy stawić się w szkole przy ulicy Mickiewicza. Na miejscu zastaliśmy multum znajomych, był tam między innymi gorzelniany z Żychlina, właściciel składu farb, właściciele restauracji Polonia, nauczycielka z mężem….. Żandarm to wróg, ale „tłumacza” znałem i on mnie znał ponieważ byliśmy rówieśnikami. Na początku patrzyłem na niego z wyrzutem… lecz gdy „szkop” wyszedł, wówczas szeptem powiedział: Marek, wszystko co masz cennego, to daj, a zaniosę teściom na Solną… kolejno mówił… rozejrzyj się… i zapamiętaj…. bo już więcej do Konina nie wrócisz. Dziwne są koleje wypowiedzianych słów, o ile „przewodnik” dotrzymał słowa i precjoza odniósł, to Rodzice wbrew zapowiedzi szczęśliwie do miasta przodków powrócili.
Dość rocznicowych wspomnień, stąd czas na odrobinę radośniejszych odniesień. W połowie lat sześćdziesiątych w uliczce uruchomił sklep obuwniczy Leon Rajski. Było to pewnego rodzaju novum, ponieważ wówczas na prywatną inicjatywę nie patrzono zbyt przychylnie. Widocznie „władze” wyszły z założenia, że boczna uliczka…, to i witryna sklepowa nie będzie razić ukierunkowywanych ideologicznie obywateli. Opowiadany był mistrzem w swoim fachu, stąd już na długo przed otwarciem sklepu obstalowywano u niego buty. Należy wspomnieć, iż obuwie wypełniające witrynę w pełni nadążało za obowiązującym trendem mody. Przyznam, że powodem wypracowania oraz użytych skór również i ceną buty się wyróżniały. Ileż wówczas emocji wzbudzał młodzieniec maszerujący w nowym fasonie „kaczuszek”, „szwedek” od Rajskiego, a ileż westchnień wypełniało głowy innych, że przyjdzie czas i oni też uzbierają… Klient podczas obecności w sklepie mógł usłyszeć: Za małe? Ciśnie? Nie minęła chwila i Mistrz za pomocą kopyta formował but do nogi klienta. Nie było odpowiedniego numeru? Pan Leon brał miarę i za kilka dni na twarzy klienta pojawiał się uśmiech.
W miejscu obecnego sklepu muzycznego „Gama” prowadził wąski przesmyk, z którego, jako skrót korzystali klienci udający się do punktu nabijania syfonów usytuowanego przy ul. Szarych Szeregów. Któregoś dnia przejście zostało zagrodzone siatką i pocztą pantoflową przekazano wiadomość, że w tym miejscu powstanie fabryka cukierków. Co prawda fabryki nie stało, a w zamian muzyka unosi się po ulicy Krzywej. Podobnie z wielkim sentymentem wspominam sklep pasmanteryjny powstały w wybudowanym domu przy ul Krzywej. Nie pomnę okresu, w jakim działał, lecz zapewnię, że skrzętnie z oferty towarowej korzystałem.
Jak z powyższego wynika wielką krzywizną ominąłem historyczne zapisy, kładąc akcent na osobistych wspomnieniach.
Ps. Dziękuję Tomkowi Biedziakowi za umożliwienie uzupełnienia wspomnień rycinami Józefa Mazurkiewicza, oraz fotografią autorstwa Jana Sochackiego.
Tadeusz Kowalczykiewicz