Kamienic było tylko kilka… a wspomnień tryliony
Jest październik, a w jednym z mieszkań trójka gotowych do snu malców poprosi dziadka o opowiedzenie bajki. Indagowany wpadł na pomysł, że w miast bajki opowie o jednym z domów dawnego Konina. Kazał ułożyć się wygodnie… zamyślił się i zaczął: Dawno… dawno temu… Wówczas wspomnieniem odezwała się wasza prababcia, polecając: Pójdziesz po żur do Filipiakowej na Staszica! Słowom gwałtownie sprzeciwił się pradziadek: dlaczego tak daleko, nich leci na Ogrodową do Szczepańskiej! Oj… oj…, to dopiero był żur!!! Wystarczyło wrzucić kilka kawałków kiełbasy, uzupełnić pokrojoną w kostki pyrą, by zamienił się w zalewajkę i wówczas… Dziadku!!! Apage kulinarny satanas… nie o jedzeniu, lecz o kamienicy miałeś nam bajać… zaoponowała wnuczka. No tak… ale pani Szczepańska…., właśnie w tym domu… ej… dojedziemy do tego później.
Kamienicę wybudowano na początku XX wieku… tak dawno, że nawet najstarsi górale, stąd również dziadek nie pamięta i przypisano do numeru policyjnego 5. Właścicielami była rodzina Kaliskich. Kierując się wzrokiem w stronę domu Kapłana lub jak wolicie rzeki Warty, opowiadane miejsce było pierwszą budowlą po prawej stronie ulicy Ogrodowej, Chopina, a obecnej Westerplatte. Dom łączył się „przesmykiem” z ogrodem kamienicy pozywanej „Gluby”, a po wojnie „Marszałkowskiego”. Miejsce na wyrost nazwałem ogrodem, bowiem w rzeczywistości był to tylko niewielki skrawek zieleni. Rosły tam wspaniałe papierówki oraz złote renety… Tu dziadek się rozmarzył… jednakże pedagogicznie przemilczał, że z podobnymi mu urwisami właśnie tam, tudzież do „sióstr” rezydujących w dworku Urbanowskiej na „dzierżawę” chadzał.
Dom wybudowano skutecznie wpisując się w architektoniczny styl z ornamentyką tak charakterystyczną dla dzielnicy żydowskiej Konina. Popatrzcie na fotogram, a zauważycie dbałość architekta o naświetlenie klatki schodowej. Z tego powodu również nad ozdobnym zakończeniem frontonu umieścił maleńkie okienko wpuszczające światło na strych. Tył budowli zaprojektował niczym lustrzane odbicie frontu domu. Po lewej oraz prawej stronie znalazł się wjazd na podwórko oraz dojazd do sąsiednich posesji.
Wówczas nie było kaloryferów, stąd w pokojach stały kaflowe piece, a kuchenny blat z gotującą się zupą głaskały języki ognia…. Jeżeli piece, to i opał. Dom nie był podpiwniczony i z tego powodu na jego podwórzu pobudowano komórki… A z jakim wyświetlaczem – dopytał wnuk. Dziadek, aż parsknął ze śmiechu, lecz niezrażony „nowoczesnością myślenia” swojej latorośli perorował dalej. Dawne komórki, nazywane również drwalnikami, to nie telefony, a małe „domki” posadowione celem składowania opału – wyjaśnił.
Przed wojną w większości dom był zamieszkały przez rodziny żydowskie i w różnych okresach jego dziejów spotkamy się z nazwiskami: Goltman Izaak, Aizen Mordka, Ratajewski Lejb, Efraim Szulim. Zamyślił się i obniżonym głosem zaczął mówić…. i nad Konin napłynęły czarne dni, stąd zjawili się w nim źli ludzie. Wspominanych oraz wielu innych mieszkańców wywieźli z miasta. Dokąd – dopytały wnuki? Moje skarby… wywieźli ich bardzo… ale to bardzo daleko – a powrócimy do opowiadania… gdy będziecie starsze. Dom w niezmienionym kształcie przetrwał II Wojnę światową.
Po wojnie w kamienicy znów zakwitło życie. W tym momencie dziadek pogubił się emocjami, bowiem niczym w tanecznym korowodzie pojawiły się postacie Obywateli mu przecież wówczas znanych, a jakże nie znanych. Wędrował słowem przywołując rodziny Janiaków, Szczepańskich, Świątków, Błaszkowskich, Kuźników, Piotrowskich, Wesołowskich…zamieszkałych w kamienicy. Wspomniał zabawę o nazwie „biegi przez podwórka” dodając: wystarczyło minąć opowiadaną kamienicę, chwycić dolatujący zapach z piekarni Tomickiego, pokonać stopnie ganku oraz sień, by znaleźć się na ulicy Słowackiego. Kolejno uciekając przed grupą goniących wypadało wpaść na wąskie i długie podwórko, by znów spotkać się z czeluścią kolejnego korytarza… a dalej to już wyjście na wprost „apteki pod lwem”. Bardziej zaawansowani w „gonitwach”… tu przerwał i spojrzał na śpiące już twardym snem wnuczęta. Rozczulony Ich widokiem pomyślał: Dobrze, że nie dokończyłem, że w wiele lat później w Koninie pojawili się kolejni barbarus, tym razem mszczący się nie na ludziach, lecz na budynkach będących ozdobą oraz świadectwem historii miasta.
Tadeusz Kowalczykiewicz