O ukochanej ulicy bajanie- część I
Już się wpisało w tradycję, że dziadkowie potrafią piać peany na temat zdolności swoich wnuków. Jestem osobnikiem stadnym, stąd i mnie nie omija powyższa przywara. Mój siedmioletni wnuk – Kuba mówiąc wprost – lubi wiedzieć. Podczas przedświątecznego spaceru po mieście opowiedziałem mu historię notabene posadowionych na podstawie obowiązujących wówczas praw konińskich ratuszy. Przywołałem trapiące miasto wojny, pożary, które nie ominęły i ratusza. Nadmieniłem, że po pożodze w 1796 roku domu rajców postanowiono odstąpić od dotychczasowych „zasad” i pobudować, lecz odmienny kształtem, oraz miejscem ratusz. Zakończyłem słowami: jak mówili… tak zrobili i ratusz, przed którym teraz stoimy postawili. Kuba uważnie wysłuchał monologu dziadka i zadał pytanie: Czy ratusz przed którym stoimy dotknęły pożary? Odpowiedziałem, że na szczęście – nie. Wówczas skwitował: To znaczy, że mądrze go schowali!!! Puenta wnuka spowodowała, że postanowiłem w sposób nieco frywolny powrócić do wspomnień o „ukochanej ulicy”.
Przy zbiegu ulic Gwoździarskiej z 3 Maja spotkamy obecną do dziś, a podbudowaną w drugiej połowie lat dwudziestych piętrową kamienicę z balkonem. Inwestorem, oraz właścicielem domu był zamożny obywatel miasta pan Opas. Nie wiem dlaczego, lecz w zapisach kronik miejskich kamienicę znajdziemy przypisaną do ulicy Zielonej( 11 Listopada, a obecnie Wiosny Ludów) i opatrzoną numerem 18.
O formie propagowania przez pana Opasa ówczesnej nowinki technicznej w postaci drewnianego pudła służącego do przenoszenia fal radiowych bajałem wielokrotnie.
Jednakże nadmieniony został zapamiętany przez mieszczan z wielu innych powodów. Przywołany był aktywnym obywatelem grodu, założycielem oraz głównym akcjonariuszem mającego siedzibę na parterze kamienicy „Banku Ludowego”. Był uczestnikiem wielu zbiórek, oraz inicjatyw społecznych. Z nazwiskiem spotkałem się w książce Stanisława Grzesiuka pt. Pięć lat kacetu, gdzie wymienia zabitego przez Niemców bogatego obywatela miasta Konina- Opasa.
Po wojnie w miejscu dawnego banku znalazł miejsce sklep spożywczy. Na początku lat sześćdziesiątych, gdy lokalizacja prawej części miasta dopiero raczkowała właśnie w nim ulokowano pierwszy w Koninie sklep samoobsługowy. Dziś po wizycie w skromnych pomieszczeniach dawnego banku, a później sklepu na twarzy pojawi się uśmiech. Radosny pąs będzie wynikiem porównania ówczesnych gabarytów sklepów samoobsługowych z obecnymi.
W oparciu wspomnień o sklepie przenieśmy się do połowy lat sześćdziesiątych i wyobraźmy spieszących się pracowników na przystanek autobusowy celem dojechanie do pracy w kopalni, elektrowni, czy budującej się huty. Sklepy, podobnie do rozpoczęcia „szychty” otwierano o godzinie szóstej. Wielu z kadry pracowniczej napiłaby się lub zabrała mleko do pracy, a tu godzinowy konflikt. I na taki problem ówcześni handlowcy poprzez umieszczenie przed sklepem kasetki znaleźli bardzo innowacyjne rozwiązanie. Wystarczyło wrzucić „rybaka”(moneta pięciozłotowa )i zabrać litrową butelkę mleka ze sobą. Nikt takiej formy sprzedaży nie kontrolował, bowiem „wielbiciele białego szaleństwa” kontrolowali się wzajemnie. Również i niżej podpisany wyposażony w „rybaka” biegał po litrową butlę mleka, celem uzupełnienia kawy zbożowej wczesnym rankiem ważonej przez Ojca. Jak długo trwała opowiadana sprzedaż, oraz jakie były jej zyski, czy straty finansowe nie wiem.
Obecnie „boli” brak świadomości wśród współziomków, bowiem żadne z nas nie wiedziało, że w mleku znajduje się „nieprzyjazna” dla jelit laktoza. Natomiast budują informacje, że nieszkodliwą, a wręcz potrzebną jest wszechobecna w artykułach spożywczych chemia. Czuję się nieswojo wobec praktyczności przodków, bowiem pamiętali, że na pozostawionym w cieple mleku na drugi dzień dało się zebrać jedną lub dwie łyżki tak potrzebnej do zabielenia zupy śmietany. Również nie pomnę w ich oczach strachu w wypadku pozostawienia na kredensie butli z mlekiem. Przodkowie „wyssali z mlekiem matki” wiadomości, że „biały płyn” się nie zepsuje, lecz, co należy do jego naturalności – skwaśnieje. O ziemniakach „krychanych” uzupełnionych kubkiem nadmienionego kwaśnego mleka nie wspomnę. Ponieważ nie samą laktozą człowiek żyje, stąd i niżej podpisanego dopadła teoria spiskowa. Gdybam, czy bodziec wrzucania „rybaka” do kasetki celem zakupu mleka nie był pomysłem sił rewizjonistycznych. Po otwarciu sklepu tożsamą litrową butelkę mleka można było nabyć za cztery złote czterdzieści grosze…. Czy inicjatywa nie zawierała tak bliskich kapitalizmowi zasad komercji i uknutych przez rewizjonistów z Bon? Lata sześćdziesiąte … wokół panuje równość, oraz braterstwo… no nie wiem?
Jak z powyższego wynika również opiwszy się mleka można gdybać na każdy temat. Pewnikiem jest, że rdzenni mieszkańcy miasta o panu Opasie pamiętali, stąd chodząc sami tudzież wysyłając umyślnych do sklepu mawiali: – idź do sklepu „po Opasie”, lub kup w sklepie „ u Opasa”.
Zdjęcia domu Opasa wykonano w 2003 i 2024 roku.
Tadeusz Kowalczykiewicz