Babciom z okazji Ich święta przypomnienie „dawnych” czasów
To niewątpliwe szczęście, że mogłem uczęszczać do Szkoły Podstawowej nr 2 im. Marii Konopnickiej w Koninie przy ul. Wodnej. Były to lata, gdy wodze edukacji jeszcze posiadały Nauczycielki reprezentujące schyłkową epokę tzw. „błękitnego mundurka”. Ich zasadniczość poparta olbrzymią wiedzą, a uzupełniana odpowiedzialnością za ucznia otaczała nas na każdym kroku. Każda z Nauczycielek, to wielka osobowość, natomiast jako grono pedagogiczne tworzyły opokę, na której budowaliśmy postrzeganie otaczającego nas świata.
Podobnie do dnia dzisiejszego pojawiali się osobnicy z dystansem podchodzący do obecności na lekcyjnych zajęciach. Najczęściej winę za szkolną absencję scedowali na ukochaną rzekę Wartę, bowiem otoczona rozbuchaną wiosną zachęcała do odwiedzin rozlicznych zakoli, a zimą pokryte szklanymi taflami lodu kusiły czystością pokrywy. Powyższym przykładem poddaję temat do socjologicznych dywagacji dlaczego na zajęciach prowadzonych przez: Zofię Jachimską, Marię Laba, Marię Mikuła, Krystynę Tomaszewską, Stefanię Rybarską w.w uczniowie obecność uważali wręcz za obowiązkową.
Jak One potrafiły władać słowem! Prowadzone lekcje zamieniały się w film, a wychowankowie nie uczyli się, lecz uczestniczyli w historycznych wydarzeniach. Usytuowanie szkolnego budynku, oraz jego infrastruktura powodowała, iż zimową porą sale lekcyjne nie zawsze były należycie dogrzane, jednakże czułość oraz mądrość: Teresy Bartoszak, Ireny Derkowskiej, Stanisławy Koziarskiej powodowały, że szkoła emanowała mitycznym ciepłem stając się drugim domem. W szkolnych czasach prym wiodły i kobiety „instytucje”, a jedną z nich była pani Maria Dubielewicz. Zapewniam, że potrafiła wywołać drżenie nóg nawet wśród najwybitniejszych matematycznych umysłów. O doświadczeniach spotykających uczniów w postaci otrzymanych „łap”, zapoznaniu się z woreczkiem wypełnionym grochem czy kątem można bez końca. To były tylko środki, jednak tak skuteczne, że jej byli uczniowie w „sekundę” obliczają, czy cena jest zgodna z reklamową sugestią. Równie trudno opisać zdziwienie uczniów, gdy ta pełna zasadniczości oraz na pozór sroga, a w rzeczywistości opatrzona olbrzymią troską o ucznia Nauczycielka – zimą zakładała łyżwy i…. a wówczas chapeau bas uczniowska gawiedzi!!!!
Nikt nie zatrzyma upływającego czasu, stąd i kadra nauczycielska wraz z latami bywała uzupełniana. Przykładem pokoleniowej „zmiany warty” jest pani Melania Jakubowska, którą w edukacyjnym trudzie zastąpiła jej córka pani Maria Serafin. Pani Jakubowska swoją karierę nauczycielską zaczynała na długo przed II Wojną Światową, by odejść na zasłużoną emeryturę w 1963 roku. Wspomniana wychowawczyni to nie tylko olbrzymia umiejętność przekazywania posiadanej wiedzy, ale przede wszystkim dewiza; „miej serce i patrzaj w serce”. To dzięki niej uczniowie stawali się fanami higieny, bowiem wychowawczyni była olbrzymią propagatorką tej nie zawsze należycie przestrzeganej dziedziny naszego życia.
Jak wiadomo różne są metody docierania do umysłu ucznia. Można, prośbą, groźbą, jednakże można mieć i podejście dydaktyczne. Przedstawicielką metodyki była pani Maria Serafin. Pozwolę sobie przemilczeć fakt, że ta uwielbiana przez uczniów Nauczycielka za jej serdeczność nosiła przydomek Misia. Nauczycielka nie uczyła mnie bezpośrednio, jednakże pełniąc zastępstwo na jednej z lekcji mającej na celu wpojenie w nasze oporne głowy zasad gramatyki języka polskiego niby mimochodem wypowiedziała zdanie: tato liczy noże. W tym momencie z trudem potrafiłbym przekazać zdziwienie gawiedzi w postaci – Cóż nas może obchodzić czynność jakiegoś taty? Konsternację natychmiast zlikwidowała Nauczycielka sugerując – teraz wypowiedzcie zdanie…, lecz za pomocą sylab. W ten sposób, a mija już… ho… ho… , zapoznałem się z partykułami.
Nie samym chlebem żyje człowiek… z tego powodu uczniowie „dwójki” chodzili dumni wiedząc, że to dzięki trenerskiej pasji pani Bożeny Kaszni szkoła mogła szczycić się zdobytymi trofeami w zawodach sportowych. Wędrując wspomnieniami nie sposób pominąć panią Danutę Arasimowicz, bowiem to na organizowanych przez nią kółkach recytatorskich, teatralnych, plastycznych, czy baletowych w umysłach wychowanków rodziła się wrażliwość na doznania jakie niesie za sobą sztuka. Wszystko ma początek oraz koniec, stąd i my opuszczaliśmy szkolne mury.
Mam do siebie żal, że którejś z Pań zapomniałem, jednakże w jaki sposób zawrzeć retrospekcje w kilku słowach z tylu i tak odległych lat? Dla pomieszczenia spisanych wspomnień o Nauczycielkach i biblioteka Aleksandryjska okazałaby się zbyt małą. Mogę tylko parafrazować słowa Churchila: jak wielu z nas, tak wiele swoim Nauczycielkom zawdzięcza. Jako temat do przemyśleń poddaję pytanie: dlaczego w momencie wspomnieniowych rozmów o naszych Nauczycielkach w oczach ich uczniów zawsze pojawiają się łzy…???
Tadeusz Kowalczykiewicz