Glinka

W obecnej chwili tylko nieliczni pamiętają, a większość jest nieświadoma, że niegdyś Glinka była celem rodzinnych wypadów za miasto, a dzieciom jawiła się wyprawą w bardzo, ale to bardzo odległe miejsca. Z tego, oraz innych powodów obywatele w krótkich porciętach urwisko ze skłonem ku Warcie postrzegali jako nieodgadniony wytwór natury. Wędrówka per pedes, tudzież rejs kajakiem lub żaglówką pod prąd wartkiej rzeki do śluzy morzysławskiej pozostawało niezapomnianym przeżyciem.

Z dziecięcych wypraw w mojej pamięci zawisł widok stojących na wzgórzu nieznanych dla mnie budynków, oraz sadu sięgającego brzegu Warty. Posiłkowani opowiadaniami bliskich dowiadywaliśmy się, że są to pozostałości po cegielni, magazynach dachówki, oraz ślady po dawnej rezydencji Mojsze Kapłana – dziedzica Glinki. Czy okupant podczas II Wojny Światowej burząc dworek i zabudowania wokół niego miał racje, że wymaże pamięć o tym miejscu? Często ze smutkiem muszę przyznać, że po części mu się to udało.

W jeden z letnich niedzielnych poranków Tato zadecydował: chodź pojedziemy, to pokażę miejsce, o które często pytasz. Najpierw zatrzymaliśmy się na wprost dworku Zofii Urbanowskiej, kolejno przed ówczesnym muzeum, a dawnym kinie Moderne przy ulicy Słowackiego, później odwiedziliśmy Szkołę Podstawową nr 2 przy ulicy Wodnej. Każdej z tych budowli, łącznie z dachem Tato kazał się uważnie przyglądać. Następnie jechaliśmy wałem, a powodem niskiego stanu wody „suchą nogą” przekroczyliśmy koryto „Ulgi”. Dotarliśmy do Kurowa, by znaleźć się w miejscu obecnego amfiteatru. Kolejno wijącą się drogą pod górę wspięliśmy się na skarpę, a wówczas przed moimi oczami ukazała się olbrzymia wiata, kolejno puste zabudowania. Tato sugerował bym przywołał niedawno odwiedzane budynki. Opowiedział, że to tutaj wyprodukowano cegłę oraz dachówkę między innymi na ich budowę. Widząc moje zaciekawienie, dodał, do wytworzenia dachówki oprócz gliny potrzebne jest „ciepło” napędzające prasy. By je uzyskać koniecznym jest materiał palny, zatem siadaj na swój wehikuł i jedźmy dalej – zadecydował.

Przez chwilę jechaliśmy drogą morzysławską, by skręcając w dawno nieuczęszczaną drogę dotrzeć nad sporych rozmiarów wypełnionego wodą dołu. Wokół leżało mnóstwo żelastwa, a pomiędzy szosą morzysławską, a wgłębieniem w ziemi stały budynki. Jednakże mnie najbardziej zainteresowały metalowe słupy z rozpiętymi pomiędzy nimi linami, a na nich wiszący wagonik.

Na długo przed II Wojną Światową celem zdobycia materiału palnego dla swojej cegielni w tym miejscu „czarne” zaczął wydobywać Mojsze Kapłan. „Czarne”, bo tak je wówczas nazywano, to nic innego, jak węgiel brunatny – opowiadał Tato. Podczas wojny Niemcy wybudowali tutaj kopalnię, a wagonikami na linach transportowali węgiel do brykietowni w Marantowie. W roku, w którym przyszedłeś na świat, powodem wyczerpania zasobów kopalnię zamknięto. Dziwne jest wyłuskiwanie szczegółów przez dziecko z otaczającego go świata. Pamiętam, że nie było mi żal wyczerpania zasobów węgla, lecz rozbieranej kolejki linowej.

Nieco inne zdziwienie towarzyszyło kolegom oraz niżej podpisanemu mając nieco więcej lat. Jeszcze w 1968 roku wraz z kolegami ze Szkoły Górniczej lubiliśmy „bywać” na rozciągającym się wokół dawnej cegielni nieużytku. Spoglądając na „domki fińskie” postawione przy drodze morzysławskiej wyrażaliśmy zdziwienie, że pobudowano je, aż tak daleko od miasta. Jedynym ukontentowaniem „niezrozumienia” była konsumpcja jabłek zrywanych z drzew, którymi droga do Morzysławia była obsadzona.

Dziś dawne pola zalały bloki, sklepy, ulice. Dojazd na Glinkę w zależności od miejsca zamieszkania trwa kilka minut. Jestem przekonany, że większość tam zamieszkujących nie jest świadoma historii tego miejsca.

Tadeusz Kowalczykiewicz

Udostępnij na: