O ukochanej ulicy bajanie… część II

Dzisiejsze bajanie o czasach minionych zacznijmy oparci plecami o fronton ratusza. Wówczas po naszej prawej stronie zobaczymy uliczkę, którą wraz z momentem jej powstania opatrzono mianem „Ciasna”. Dlaczego? To proste, bowiem wystarczy stanąć u jej wlotu, by wywnioskować etymologię nazwy. Jako ciekawostkę należy dodać, że ulica zaczynająca się „widokiem” na ratusz kończyła bieg przy skrzyżowaniu z ulicą Zamkową. Do 1942 roku południowa pierzeja pl. Zamkowego była zabudowana, stąd wiele frontonów domów „opierało” się o ul. Ciasną. Po wyburzeniu budynków przez Niemców „ciasność” ulicy zamieszkała już tylko w pamięci rdzennych mieszkańców. Po II Wojnie Światowej ulica po „połączeniu” się z ulicą Piaseczną otrzymała nazwę PCK.

Tuż przy skrzyżowaniu z ulicą 3 Maja stoi piętrowa kamienica z obecnym kształtem odbiegającym od ówczesnego wizerunku. Zmienili się właściciele, podobnie lokatorzy, oraz kubatura. Faktem jest , że na początku lat sześćdziesiątych na parterze kamienicy mieściły się dwa sklepy. W jednym oferowano wszelkiego rodzaju fajanse, a w drugim artykuły monopolowe. I właśnie ten z napojami wysokoprocentowymi wśród dzieciarni wzbudzał największe zainteresowanie. Jakie związki ze sklepem monopolowym może i o zgrozo powinien mieć obywatel w krótkich majteczkach? Niby żadne… ,stąd spieszę z wyjaśnieniem. W przywołanym punkcie oprócz sprzedaży wysokoprocentowych napoi znalazło się miejsce na skup butelek. Jeżeli dobrze pamiętam, to nad sklepem funkcje kierownicze pełniła pani Kotwica. W czasach, po których wędrujemy wszelkie napoje znajdowały miejsce tylko i wyłącznie w opakowaniach szklanych, a nalewano w nie począwszy od: oranżady, piwa, wina, mleka, śmietany, wódki, po wszechobecną w zakładach pracy oraz ofercie restauracyjnej wodę mineralną o wdzięcznej nazwie „Krystynka”.

W skupie za szklane opakowanie można było uzyskać złotówkę. Teraz transportujmy się w skórę, podobnie i marzenia ówczesnych urwisów. Batonik formatu palca wskazującego – owinięty w „srebrny papierek” wyceniono na 80 groszy. Natomiast podwójnych rozmiarów czekoladowy baton kosztował dwa złote. Lód w papierku dostępny z budki zmyślnie ulokowanej na przyczepie motoru, w zależności od „gabarytów” nabywano za złotówkę lub dwie. Ciastko…, ba ciacho tortowe „gigant”, to koszt dwóch złotych. Może poprzestańmy na wymianie tylko kilku, tak bliskich sercu ówczesnego chłopca produktów i wyobraźmy sobie dwóch malców odnoszących do punktu skupu po pięć butelek…. Czyż, to nie finansowi krezusi??? Osobiście nie musiałem korzystać z „butelkowych” poszukiwań, jednakże samemu zarobić i mieć z tego frajdę, to jest to…!!! Wiadomym jest, że nie samymi „butelkami” człowiek żyje, stąd, jako uzupełnienie wspomnień lat dziecięcych przywołam pana Lorenca rozstawiającego swój kram z owocami oparty o przywołaną kamienicę od strony ulicy PCK . Może przyjdzie taki czas, że swoje bajanie oprę o koloryt postaci tak bliskich ówczesnemu Koninowi, a tym samym memu dzieciństwu. Tak trudno jest sobie wyobrazić warszawski Plac Zamkowy bez Kolumny Zygmunta, czy krakowski rynek bez sukiennic. Jakże puste stają się wspomnienia bez ludzkich niepowtarzalnych zachowań, przywar ,czy umiejętności. Dla przykładu pan Lorenc mieszkał w kamienicy umownie nazywanej Glubby i to w jej piwnicznych czeluściach przechowywał owoce. W sąsiednim mieszkaniu żyła rodzina…, a nad nimi kolega z ław szkolnych…, obok mieszkała z rodziną pracownica sklepu z towarami wszelakimi…, vis a vis… I wyrwij ze wspomnień choć jeden „puzzel”….!?

Prawa strona ulicy 3 Maja oprócz nadmienionej kamienicy do końca lat pięćdziesiątych słała się parterowymi domami. W pamięci z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych pojawia się obraz drzwi zasłoniętych drewnianymi żaluzjami. Namacalnie pomnę sklep z „wszelkim żelastwem” kolejno przeniesiony na plac nowo oddanej targowicy przy ulicy Wodnej. Podobnie podczas niedawnego remontu pokoju z namaszczeniem zdjąłem z półki zakupiony w księgarni „u Kuli” egzemplarz „Koziołka Matołka”. To tylko krople, będące świadectwem toczącego się w tym miejscu niczym wody Niagary życia miasta. Z tego powodu posłużę się wspomnieniami przodków. Wówczas we wspomnieniowym korowodzie ujrzymy księgarnię oraz drukarnię, podobnie słynną na całą Polskę pracownię makatek oraz kilimów. Przed naszymi oczami pojawią się sklepy, a wśród nich należący do dziadka Józefa Lewandowskiego. Nie obędzie się bez ukłonów pomiędzy właścicielami mieszczących się tu warsztatów między innymi tapicerskiego, stolarskiego, czy krawieckiego.

Po wojnie ponownie wspomniane miejsca przynajmniej w części ożyły…, lecz przyszedł Hilary Minc i… Na początku lat sześćdziesiątych mieszkańców Konina obiegła wiadomość, że w miejsce dwóch parterowych budowli postawiony będzie dom na parterze zbudowany ze „szkła i stali”. Pozwolę sobie pominąć dywagację na temat zaproponowanej formy obiektu pasującej niczym pięść do nosa do dawnej zabudowy. Nie byłbym jednak obiektywny, gdybym nie przyznał, że jako chłopcu niewiele wystającemu ponad blat od stołu nowoczesność budowli imponowała. W połowie lat sześćdziesiątych budynek oddano do użytku i to do niego z kamienicy „Zemełki” przeniosła się Polska Kasa Oszczędności… i przez kilkanaście lat w nim rezydowała.

Jako uzupełnienie wspomnień chociaż w części niech posłużą załączone zdjęcia.

Tadeusz Kowalczykiewicz

Udostępnij na: