Ścieżka do zdobycia fortuny, czyli słowo o konińskich ślimakach

Któż z nas nie marzy o osiągnięciu sukcesu? Miałem kolegę, u którego głowa aż buzowała od pomysłów. Jestem pewien, że prochu to Romek nie wymyślił, jednakże semtex… no…, w tym wypadku bardzo bym się wahał. Któregoś letniego poranku przydybał nas pomysłem. Wiem…, w jaki sposób zdobędziemy fortunę – oświadczył Roman. Opowiedział, że przeczytał w gazecie, iż Francuzi jadają ślimaki. Mało – dodał, że w Polsce powstają hodowle mięczaków, z których hodowcy uzyskują spore zyski. Naśmiewał się z naiwności „ślimakowych farmerów”, podobnie Francuzów, a to powodem, że w naszej Warcie brzuchonogich można odławiać całe tony.
Podsumował, że musimy się spieszyć, bo ktoś wiadomość z gazety może wykorzystać przed nami. Czym zbierać było prostym, ponieważ każdy z nas posiadał kasiorek. Ale, w co…? Ponieważ z racji prowadzonej profesji przez moich rodziców posiadali koszyki do zbioru ogórków, pomidorów oraz warzyw, więc sytuacja stała się jasną. Romek był perfekcjonistą dlatego poddał pod rozwagę sytuację, że komuś nie będzie potrzebny cały koszyk ślimaków, zatem trzeba je popakować w „tytki”. O wymienione nie było trudno, stąd wyposażeni w podbieraki, koszyk. oraz „papierzane” torby rankiem zjawiliśmy się na przystani.

Na początku lat sześćdziesiątych XX wieku woda w naszej kochanej rzece była jeszcze czystą, dlatego ślimaków, podobnie raków, ryb, było całe mrowie. Z tak prozaicznych powodów wystarczyło kilka zaciągnięć podbierakiem i koszyk zapełnił się popakowanymi w „tytki” ślimakami. Już witaliśmy się z gąską… a przed oczyma przesuwał się obraz dokonujących zakupu nowych:- koherów, namiotów, materacy… a wówczas…., witajcie Mazury oraz bałtyckie plaże.

Z zamyślenia wyrwał nas pytaniem Czesiek: ale komu sprzedamy ślimaki? Na szczęście w odwodzie był Roman. Spoglądając na nas z politowaniem zapytał: gdzie widzieliście multum zagranicznych nalepek? O Pewexie, Baltonie nawet nie słyszeliśmy, dlatego widząc nasze zakłopotanie wręcz krzyknął: Apteka… tam sprzedamy ślimaki!!!

Pełni podziwu dla elokwencji Romka razem z Cześkiem dźwigaliśmy koszyk w kierunku apteki. Stając przed oknami restauracji „Europa” vis a vis apteki, wnioskowaliśmy, że byłoby nietaktem, gdyby to nie Roman poprowadził transakcje. Poklepywany, poszedł w nieznane…. Pan Rosin – prowadzący skład medyczny, był człekiem bardzo dowcipnym i na pytanie Romka, czy skupuje ślimaki? Bez cienia uśmiechu, wręcz z bardzo troskliwą miną odpowiedział, że już nie…, ale od wczoraj mięczaki zaczął skupować właściciel warzywniaka pan Gilewski.
Warzywniak pana Gilewskiego znajdował się o rzut kamieniem od apteki. Romek poinformowawszy nas, o odmowie oraz uzyskanej podpowiedzi, pewnym krokiem ruszył do zieleniaka. On, podobnie, jak i my nie zauważyliśmy, że byliśmy obserwowani przez pana Rosina, oraz cały personel apteczny. Nie wiedzieć dlaczego miny obserwujących miały bardzo, ale to bardzo rozbawiony wygląd.

Pan Gilewski posiadł zgoła inne cechy i przypisanie mu tylko impulsywności byłoby mało trafionym… Romek zniknął w czeluściach sklepu, a my czekaliśmy na przywołujący nas gest. Nie zdążyliśmy mrugnąć okiem i…. najpierw zobaczyliśmy kolegę wybiegającego ze sklepu, kolejno pokazało się lecące w powietrzu krzesło, a za nim właściciel warzywniaka, otoczony słowami: Ślimaki…. ja ci dam gówniarzu ślimaki… W d… się poprzewracało… Przez grzeczność innych epitetów nie przytoczę.
Romek był nie tylko szybki pomysłem, ale również i w nogach, stąd w kilka sekund znalazł się obok nas. Będąc świadkami zdarzenia, milczeliśmy jak grób, kolejno chwytając za pałąk koszyka: „Ze spuszczoną głową, powoli ….” opuszczaliśmy z dala upatrzoną pozycję. Wiedzieliśmy, że zamiast kosza wypełnionego banknotami koniecznym jest odniesienie rzece jej lokatorów. U zbiegu ulicy Przechodniej oraz Słowackiego dobiegł nas głos: Chłopcy poczekajcie… Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy biegnącą ku nam panią w białym kitlu – pracownicę apteki. Zatem skupują… z naszych wnętrz wyrwała się niema nadzieja…
Pracownica powiedziała: Chłopcy… macie tu dwadzieścia złotych od pana Rosina, za dobre chęci… Pan magister kazał wam przekazać, że francuzi co prawda jadają ślimaki, jednakże są to winniczki, a nie bogu ducha winne ślimaki rzeczne… Uśmiechnęła się i…, jak przyszła, tak poszła….
Oddaliśmy Warcie jej mieszkańców, a nasz powrót znad rzeki odbywał się w milczeniu.

Z letargu wyrwał nas głos Romka:- Mam…!!!! Jednakże o tym może przy innej okazji.

Udostępnij na: