Styczniowe przemyślenia

Pomimo należnej porze mroźnej aury styczeń niesie ze sobą także „ duchowe ciepło”, a, to dlatego, że z początkiem roku spoglądamy na przyszłość z nadzieją. Wraz z upływem lat tego miesiąca dokonujemy wspomnieniowej kwerendy uzupełniając retrospekcje, przemyśleniami na ile, oraz, jakie znaczenie mają usłyszane lub wypowiedziane przed laty słowa. W jeden ze styczniowych dni 2007 roku Józef Lewandowski, bowiem jego Osoby będzie dotyczyć wspomnienie, napisał„… Włodku(ponieważ zwracał się do mnie drugim imieniem), przepraszam za milczenie, ale dopiero powróciłem ze szpitala, gdzie otrzymałem ostateczny wyrok…” Wówczas na moment zaniemówiłem…, próbując przekazać pełne pocieszenia słowa. Nasze rozmowy telefoniczne, mailowe, czy listowe toczyły się nadal, aż do 17.11.2007 roku, gdy z dalekiej Szwecji w mojej skrzynce pocztowej zawisła tragiczna wiadomość: „…Ojciec – zmarł dziś przed południem. Józef Lewandowski jr…”

Wiadomość zastała mnie na obczyźnie, bowiem od pewnego czasu pracowałem „w zawodzie” na terenie Holandii. Smutek podbijała i potęgowała myśl, że nie zdążyliśmy… bowiem od półtora roku umawialiśmy się, iż wsiadam w samolot w Amsterdamie dolatuję do Geteborgu, a On będzie tam na mnie czekał i wreszcie po dość sporym przedziale czasowym porozmawiamy facemtu face.

Józefa Lewandowskiego poznałem podczas Jego pobytu w Koninie. Urodził się w grodzie nad Wartą w 1923 roku i jak sam się określił w książce pod tytułem: „Cztery dni w Atlantydzie” „…dla Polaków był Żydem, a dla Żydów Polakiem…” Dzięki swojej przynależności do „braci starszych w wierze” niczym za rękę oprowadzał mnie po „świecie” z racji daty mojego urodzenia, podobnie przynależności religijnej kompletnie nieznanym. Wodził mnie po miejscach, podobnie przedstawiał postacie zasłyszane w przekazach moich przodków.

Józef Lewandowski był nie tylko wspaniałym przewodnikiem, gawędziarzem, a co najważniejsze osobą potrafiącą dokonywać analizę czasów minionych, oraz personą umiejącą wybiegać myślą daleko w przód. Często w swoich dywagacjach „sięgał” tam, gdzie niewielu by potrafiło „sięgnąć”. Nigdy… ale to nigdy, czy to w rozmowie telefonicznej, mailowej, skypowej, w wyniku popełniania przez niżej podpisanego lapsusów nie odczułem z jego strony zniesmaczenia.

Rozmawialiśmy na każdy temat, a zatem i tematy „drażliwe”. Wymiany zdań zawsze kończyły się puentą bez akcentowania własnych poglądów. Podczas jednej z pierwszych rozmów na temat trwałości pamięci o „dawnym Koninie” wypowiedział słowa, które niestety się spełniają.

„….Niestety Włodku, stara cześć Konina wraz z upływem lat będzie coraz bardziej zapominana, ba wręcz ogałacana z reliktów przeszłości. Bezpośrednią przyczyną jest migracja ludności. Jak wiesz społeczność żydowska, podobnie niemiecka na trwałe zniknęła z krajobrazu miasta, natomiast rdzenni mieszkańcy grodu w sposób naturalny wymierają. Miejsca wymienionych zajmują ludzie przybyli tu za pracą. Do tego momentu nowo osiedleni żyli i nadal żyją pamięcią za miejscem urodzenia swoich rodziców, dziadków, podsycane wspomnieniami z dzieciństwa. O mieście, w którym przyszło im mieszkać, słyszeli lub się tylko dowiedzieli, stąd obcym jest klimat, w którym przyszło im żyć. Co najgorsze swoje odczucia związane z Koninem budują na podstawie obecnego przekazu. Z tego powodu zatracany jest charakter dawnego miasta….”

„…. Domy tak trwale związane z historią Konina są dla nich obce, ba wrogie, stąd pojawi się ochota do ich wyburzania, a w miejsce budowania czegoś jakże odmiennego od dawnego stylu. Masz przykład kwartału: pl. Zamkowy, Ogrodowa(Westerplatte -dopisek mój), Waliszewo(Słowackiego – dopisek mój) Z. Urbanowskiej….”

„ ….Znasz przysłowie, że beczkę soli można zjeść i człowieka nie poznać. Otóż Włodku wiem, że w wypadku poznania ciebie beczka soli stała się zbyteczną. Pewnie nie pamiętasz, gdy podczas jednej z naszych pierwszych frywolnych wędrówek po mieście mimochodem wymieniłem imię Touba, ty natychmiast dodałeś Topsia, bowiem w rzeczywistości tak ją nazywano. W innym miejscu przywołałem nazwisko małżeństwa Bądźzdrów – ty dopowiedziałeś ich imiona. Nie wiem, czy wiesz, że nawet Richmond w swojej książce nie wiedział ich imion? Przecież, ani z racji daty urodzenia, pochodzenia nie mogłeś o wymienionych znać. Mogłeś je tylko usłyszałeś, zapamiętałeś i nadal pamięcią kultywujesz. Włodku! Podałem temat do dywagacji, lecz osobiście przewiduję, że równolegle z obracaniem budynków w perzynę, pojawią się osobnicy kreujący się na autorytety, ba przyjmujący pozycję ekspertów. Tylko jest pewien niuans: Oni o tym tylko przeczytają, a ty wyssałeś wiadomości wraz z mlekiem przodków. Ilu podobnych do ciebie jeszcze żyje? Zatem Włodku podziwiam Twój optymizm, lecz ja spoglądam na przyszłość z pesymizmem…..”( marzec 2006) Niestety Jego słowa okazały się bardzo prorocze!!!

Nasze rozmowy nie obyły się i bez tematów drażliwych dotyczących wspólnej egzystencji, oraz spraw związanych z holokaustem. Przytoczyłem wiele przykładów, stąd równolegle do antysemityzmu, pojawiło się określenie antygoizm. W kolejnej części wspomnień postaram się do tego powrócić. Jako przykład panujących i niestety wszechobecnych stereotypów podeprę się wypowiedzią Józefa Lewandowskiego. „… w Upsali był jeden z rektorów, który bardzo mnie gnębił. Wiadomo, Polak, to musi być antysemita, wybacz Włodku, ale spodni przed nim nie zamierzałem ściągać…”

Na szczęście tylko raz zdarzyła się przykra sytuacja. Za moją namową Józef Lewandowski zgodził się na publikację jego tekstów w miesięczniku Koniniana. Jednym z pierwszych miały być wspomnienia o Frani Beatus. Tekst zajmował miejsce czterech stron maszynopisu. W tamtym czasie na adres miesięcznika przychodziło multum artykułów, dlatego niektóre z nich na swoją publikację czekały po kilka miesięcy. Z tego powodu poprosiłem Józefa Lewandowskiego o skrót artykułu do mniejszego formatu. Zgodził się i po erracie odesłał teks. Niestety zespół redakcyjny bez informowania o tym autora dokonał dodatkowych cięć i artykuł, lecz w formie „misz – masz” ukazał się na łamach miesięcznika.

W jaki sposób się Józef Lewandowski zareagował? „…. Raz po raz trafiłem(i nadal trafiam) na ludzi, którzy usiłują nauczyć mnie polskiego. Dlaczego mnie to dotyka, to tylko z trudem potrafię sobie wyobrazić. I najczęściej psują tekst. Jedynym redaktorem, który z zasady próbował bez słowa moje teksty, to był Giedroić. Marcin Król w Respiublice dokonał kiedyś takich poprawek, że do tej pory się nie znamy. Podobny przypadek miałem dziesięć lat temu w Rosji, gdzie jakaś redaktorka uznała, że z definicji zna rosyjski lepiej ode mnie. Tym razem nie chodziło o Żyda, ale skąd Polak może tak dobrze władać rosyjskim….

Dziś w styczniu 2025 roku na próżno przeszukuję swoją pocztę mailową, wpatruję się w telefon. Niestety nie otrzymam od Niego żadnej wiadomości… stąd pozostaje tylko wspomnienie i słowa; „…Przesyłam kolejne teksty i dane między innymi dotyczące Frani Beatus. Przechowuj je niczym relikwie… może kiedyś przyjdzie czas na ich publikacje….

Tadeusz Kowalczykiewicz

Udostępnij na: