Ulica bliska memu sercu

Zanim o ulicy bliskiej memu sercu bajać zaczniemy nieco przypomnienia jej historii. Ulica Trzeciego Maja powstała z połączenia dwóch odcinków: Pocztowej oraz Długiej. Dziś wspomnieniem pospaceruję po tym zaczynającym się przy pl. Wolności, a kończącym się przy ratuszu. Opowiadana część wprzódy nazywała się Königsstrasse, kolejno Królewska, Pocztarska, a przed połączeniem Pocztowa. Od 1919 roku, już zlana z Długą przyjęła nazwę Trzeciego Maja. Podczas II Wojny Światowej okupanci określili ją Hermann Göring Strasse, a po zakończeniu wojny Armii Czerwonej.

Obecne bajanie będzie nieco odmienne od dotychczasowych, gdyż wspomnienia oprę o obyczajowość tamtych czasów. Starożytni mawiali: tempora mutantur et nos mutantur in illis – czasy się zmieniają, a my wraz z nimi. Czasy się zmieniły, to pewnik. Natomiast na ile my się zmieniliśmy, oraz w jakim kierunku poszły zmiany, pozostawiam do osądów własnych. Historia miasta, to nie tylko ulice, domy, wydarzania, to również codzienność, niekiedy szara, w innym wypadku szokująca, a w innym śmieszna, czy wręcz naiwna. I o takich „przypadkach” z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, a związanych z ulicą pragnę opowiedzieć.
Opoką jest fakt, że zarówno urodzeni przy wspomnianej ulicy, podobnie przy niej zamieszkali, tudzież bywający okazjonalnie, mogą się pysznić, że spacerowali po zamku. Już… już spieszę z wyjaśnieniem. Co prawda warownia posadowiona przez Kazimierza Wielkiego od 1860 roku zniknęła z krajobrazu Konina, jednakże jego „rozbiórkowe” fragmenty wykorzystywano do celów budowy innych obiektów na terenie grodu nad Wartą. W naszym przypadku zajmiemy się płytami granitowymi i jak można tylko wnioskować, przez wieki stanowiących składową dziedzińca zamkowego tudzież komnat, a po rozbiórce warowni posłużyły do ułożenia trotuaru. Płyty miały różne rozmiary, stąd w zależności od gabarytów oraz potrzeb lokowano je w odpowiednich do tego miejscach. Zerkając na załączone fotografie celem potwierdzenia proponuję patrzeć nie na, lecz „pod nogi” widniejących na fotogramie postaci.

Miałem to szczęście, że już pierwszym krokiem po przekroczeniu progu sieni wiodącej do mego mieszkania „stąpałem po zamku”. Wraz z remontem chodników oraz ulicy, „bloki” w wyniku indolencji umysłowej władających miastem zniknęły na zawsze, stąd obecny przechodzień został pozbawiony przydomku „spacerujący po zamku”. Jaki epitet należy się pozwalającym i akceptującym unicestwienie reliktów przeszłości? Teraz nieco o epistolografii z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Nie było sms-ów, ba telefony stacjonarne należały do rzadkości, zatem pisano. Jednakże zapisy o jakich bajam miały raczej charakter „okolicznościowo praktyczny”. Wszem i wobec jest wiadomym, że przy ulicy zamieszkiwał lokal pozywany „Europą”. Nadmieniony składał się z dwóch części: kawiarni w miejscu obecnej księgarni, oraz vis a vis części „konsumpcyjno- wysokoprocentowej”. W związku z „karteczkową korespondencją” należy również wspomnieć o obecnej do dziś aptece „pod Lwem” pozywanej przez miejscowych „Liśkiewiczowej”, oraz zamieszkałym już tylko w pamięci, wtulonym w ratusz kiosku ruchu.

 

Na ile się czasy zmieniły osądźmy sami, bowiem wówczas poczynania młodzieży były starannie obserwowane. Zatem wyobraźmy sobie upalną niedzielę, czy podwórkowe letnie biesiady sąsiadów oraz młodzieńca wyposażonego w kankę oraz karteczkę. Na kartce jak byk stało: proszę o sprzedaż mojemu synowi czterech piw, a prośbę sygnował czytelny wraz z adresem podpis. Obsługująca – koniecznym dodać kawiarnię, bo do tej drugiej części opowiadanym wstęp był zakazany, uważnie czytała zapis, oceniała „posłańca” i nalewała piwo. Ponieważ wówczas wszyscy, przynajmniej z widzenia się znali, zatem i weryfikacja stawała się pobieżną. Obecnie wydaje się absurdalnym, ale „za tamtych czasów” papierosy sprzedawano także na sztuki, stąd po wzrokowej ilustracji obsługującej kiosk młodzieniec otrzymał wskazaną na karteczce liczbę sztuk. Zapewniam, że bez karteczki i zapisanych na nich danych urwipołeć w krótkich majteczkach o zakupie nawet ,by nie mógł marzyć. Nieco więcej kamuflażu kryło się w pismach skierowanych do sprzedających w aptece. Nadawca karteczki wkładał zapis do koperty, którą starannie zaklejał. Najprawdopodobniej już przy pisaniu jego lica pokrywały się purpurą, stąd wstydząc się sam odwiedzić aptekę posyłał umyślnego. Posłaniec w krótkich majteczkach szedł do apteki podawał kopertę, kolejno aptekarka brała ją do ręki, rozrywała i po przeczytaniu wychodziła na zaplecze. Widocznie nie obywało się bez przekazu ponieważ niekiedy kilka par oczu z zaplecza taksowało młodzieńca, kolejno „umyślny” otrzymywał równie starannie zaklejoną kopertę wypełnioną zawartością. Co kryło się pod prośbą do aptekarki ???? Nie zawsze posłaniec był nieświadomym, a przykładem niech będzie „szantażyk” kolegi skierowany do starszej o pół pokolenia siostry: Jak nie dasz mi na ciastko, to powiem tacie, że wysyłasz mnie do apteki po…
Niczym echo po mojej już bardzo…, ale to bardzo siwej głowie kołacze się określenie – starsi. Przy sklepie wówczas dumnie nazywanym – „domem towarowym”, były zamontowane trzy barierki. Bariery miały chronić witryny sklepowe i taką rolę w pełni spełniały. Jednakże służyły także jako miejsce obecnego „czatu”. Czatowano przy nich niezależnie od posiadanych lat. W mojej pamięci wyrył się obraz stojących przy barierkach „starszych” oraz czekających na „wolne” miejsce do „czatowania” „młodszych”. Mało, gdy ledwo odrastający od ziemi urwipołcie zajęli pierwsi miejsce przy barierkach, to w momencie podchodzenia „starszych” natychmiast ustępowali im miejsca. Starszych oraz młodszych różniło tylko jedno. Ci pierwsi nigdy nie „czatowali” w czas otwarcia sklepu, do czatowania zostawiali dni wolne od pracy. Jaki stąd wniosek odnośnie ustępowania starszym? Szacunek, to jedno i tylko jedyno określenie. Osobiście obraz „dawnego” przesłania mi obecny widok wnętrza autobusu komunikacji miejskiej. Gdy przyszedł mróz wówczas w niedzielne przedpołudnie, czy święta, odcinek chodnika od „Europy” do kamienicy Sztarka ze względu na niewielką pochyłość pokrywał lód.

Wówczas wszyscy i to niezależnie od wieku, spieszący do kościoła św. Bartłomieja lub udający się na spacer korzystali ze ślizgawki. Oczywiście prym wiodły dzieci, jednakże wystarczył okrzyk – Uwaga!!! Starsi jadą i młodzież niczym rażona piorunem ustępowała miejsca. Obecnie przekalkulowałem, że ci ówcześni „starsi” to byli obywatele w przedziale wiekowym od 30- 50 lat. W naszym ówczesnym wyobrażeniu byli pozywani delikatnie mówiąc starszymi… W porównaniu z niżej podpisanego metryką, to wiek moich dzieci. Zatem zmieniło się postrzeganie, jednakże czy dziś wśród „młodszych” dostrzeżemy tak obecny wówczas na każdym kroku szacunek do „starszych”? Jakie miejsce, taka i rewolucja. W prasie latach sześćdziesiątych trąbią o lotach kosmicznych, nowych konstrukcjach, a ulice Konina wypełniła rewolucyjna wiadomość o novum w postaci koszul: non iron. Z tak prozaicznego powodu półki sklepu wpisanego do sieci MHD(Miejski Handel Detaliczny), a nazywanym przez mieszkańców „po schódkach” zasłał opowiadany towar. Należy przypomnieć, że większość domów w rdzennej części Konina była pozbawiona bieżącej wody. Pojawienie się koszul, bez potrzeby gotowania, krochmalenia kołnierzyków, prasowania dla gospodyń było czymś więcej niż przekroczeniem Rubikonu.

Po raz kolejny obejrzałem serial „Alternatywy”, ze szczególnym zainteresowaniem zawartości paczki adresowanej do Kotka lub Kołka. Obecnie pokazane na filmie towary leżą na wyciągnięcie ręki, a wówczas… Z tego powodu niczym w tanecznym korowodzie pojawiły się przyklejone nosy dzieci do sklepowych witryn i wślepione w „nowości” w postaci „czarnych perełek” „płynnego owocu”, roweru Huragan, czy jeszcze pachnących farbą drukarską wydań przygód „Koziołka Matołka”, czy Tomka Wilmowskiego. W wędrówce po wspomnieniach przywołuję sklepy biorące nazwę od tam sprzedających, np.: „u Świtaja”, „Płacheckiego” Bednarkiewiczowej, spożywczych „po Globinie”, „Bądźzdrówce”, księgarni. Zatem „towarowo” i wizualnie zmienił się obraz miasta z koniem w herbie, niestety zmieniło się, a raczej zaginęło to „coś”, co tak mocno było zakorzenione w sercach ówczesnych. Obecnie sprzedawcy oraz kupujący stali się bezimiennymi. Tak mi brakuje wzajemnego szacunku, wszechobecnych pozdrowień i to niezależnie od statusu, czy zasobności portfela, profesji … Przykro, ale to se ne vrati pane Hawranek.

Tadeusz Kowalczykiewicz

Udostępnij na: