Kochaniutka

Korzystając z dobrodziejstw MZK i jak mawia młodzież jazdy puszką, miałem wątpliwą przyjemność wysłuchania pewnego dialogu. Na sto wyrażonych w dyspucie wyrazów około dziewięćdziesiąt procent stanowiło uznawane za wulgarne. Nie jestem purystą i sam potrafię skorzystać z „łaciny”, jednakże na jej zastosowanie winno znaleźć się miejsce oraz czas.

Nie mam zamiaru pouczać, lecz w sposób odwrotny podpowiedzieć tak przed laty wszechobecny na ulicach Konina przymiotnik kochaniutka(i). Co ma wspólnego z nieprzyzwoitością słowną? Niby nic, a jednak w „dawnym” Koninie stawał się alternatywą wręcz upustem przed zastosowaniem „ostrości” języka. Wyraz zrodził się od słowa kocha i po dodaniu nic nie znaczących zbitek liter niutka(i) królował w rozmowach pomiędzy mieszkańcami grodu z nad Warty. Wydaje się, że w żaden sposób słowo „zahaczające” o uczucia nie powinno przyjmować formy ostrzeżenia, tudzież dezaprobaty, a jednak!!!

Obudźmy się wczesnym rankiem w jeden z dni tygodnia i przez otwarte okno doleci do nas rozmowa sąsiadek: Kochaniutka, leć na rynek do rzeźnika… rzucili serdelową, będzie staremu, a i dzieciakom co na chleb położyć. Prawda ile w podpowiedzi- czytaj kochaniutka sąsiedzkiej troski? Minął jakiś czas i w wyniku sugestii współmieszkanka z podwórka wracała z niezbyt wypełnioną siatką słysząc: I co kochaniutka, coś cienko z zakupami? Brakło chabasu, czy….? Nie wypada opowiadać o finansach, a w wypadku użycia kochaniutkiej można się doszukać odrobinę próżnej satysfakcji – ja mam, a ona…

Jedna z rodzin postanowiła odnowić mieszkanie, stąd malowanie. I z tego powodu bystre oko kumoszki wietrzącej mieszkanie z naprzeciwka dostrzegło opuszczającego lokal malarza. Na drugi dzień, bezinteresownie skwitowała: Kochaniutka, wczoraj wasz majster chyba za dużo farby użył, bowiem krok chwiejny i… W tym wypadku w wyrazie kochaniutka odczytałbym nie… nie… w żaden sposób nie troskę o fachowca, lecz zazdrość – moje już trzy lata nie malowane, a oni….

Na targu do sprzedającego czereśnie podchodzi chętna celem zakupu: Gospodarzu ( to dla podkreślenia znaczenia), aby nie ma w nich robaków? O matuchno kochana, co też paniusia mówi – kategorycznie zaoponował indagowany. No…, to po ile masz pan te psionki(to podstawa dyskredytacji celem uzyskania lepszej ceny)? Przyszła nabywczyni otrzymawszy zadowalającą odpowiedź rzekła: naważ mi ze dwa kila w tytkę. Klientka uważnie obserwowała sprzedawcę, by na koniec dodać: Coś, ci kochaniutki ta waga szwankuje. W tym wypadku kochaniutki można było odczytać jako dezaprobatę dla niedoważenia…, ba wręcz skąpstwa ze strony sprzedawcy.

Można było ruszyć z kochaniutkim również z pokorą, a nawet nadzieją na łaskę. Ówczesne sklepy aż buchały obfitością zaopatrzenia…. i co Kochaniutcy? Można i sarkazmem? Otóż przyszły klient nieśmiało podszedł do sprzedawcy i pełen uniżenia zapytał: kochaniutki… kiedy będzie dostawa pralek Frania? Nie wiem – ze szczerością opowiedział ekspedient. Kochaniutki…, a może ja bym… A fe… w tym wypadku nie dopowiem kontekstu słowa.

Czyż koniecznością stawała się potrzeba sięgania do „łaciny”, gdy wyraz ocierający się o czułość mógł przybierać różne znaczenie? Może pójdźmy za nieco zmienionymi słowami Krzewińskiego i Brodzińskiego, a śpiewanymi przez Grzesiuka: „…. z szaconkiem, bowiem może skończyć się źle… w Koninie dla łaciny oj nie… oj nie.

Tadeusz Kowalczykiewicz

Udostępnij na: