O konińskich kinach słów kilka…
Wyobraźmy sobie jesień 1934 roku w Koninie, jednakże nie o aurę, lecz o poczynania mieszkańców Konina chodzi. Wszem i wobec jest wiadomym, że wówczas wszelkie instytucje, tudzież organizacje nie „wyciągały” rączek po dotację, lecz finansowały się same.
Nad bezpieczeństwem podróżnych czuwa Naczelnik Stacji Kolejowej Konin P. Kwieciński. Pieczę nad Urzędem Skarbowym piastuje Bryl Kazimierz, a nadzory bankowe pełnią: Jarominiak Wojciech- Bank Ludowy, Stefan Ściński- Bank Koniński, Bartosik- Komunalna Kasa Oszczędności i Winter Majer – Bank Spółdzielczy Żydowski. Pomimo tak szeroko wymienionych placówek finansowych nie o mamonie powspominamy, bowiem jesteśmy świadomi, że nie tylko nią człek żyje. W grodzie nad Wartą ze zmiennym szczęściem prosperują trzy kina. Jedno pod nazwą „Polonia” – powodem ciekawej aranżacji zabudowy pozywane „Stylowym” z siedzibą przy ul. Zofii Urbanowskiej 5. Drugie z nieco odmiennym repertuarem pod nazwą „Moderne” przy ul. Słowackiego, a trzecim kino „Łuna” przy ulicy 3 Maja 49a. Odnośnie kina „Łuna”, to właśnie pożarnicy świadomi konieczności pozyskiwania funduszy na swoją działalność postanowili za pomocą wyświetlania filmów również je zdobyć. Samemu zamysłowi wypada przyklasnąć, lecz pamiętać należy, że kanwą dla ówczesnych mieszkańców było opieranie konkurencji na zasadach poszanowania. Liczba mieszkańców miasta zamyka się w granicach około 11 tys. Część z nich opatrzonych obwarowaniami obyczajowymi, tudzież religijnymi skorzysta z kina „Moderne”.
Z powodów bardzo prozaicznych nie wszystkich mieszkańców będzie na uczestnictwo w seansach filmowych stać. Zatem owa kinowa obfitość w grodzie z koniem w herbie może rodzić przeszkody, a nie zyski. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, stąd pomiędzy kinami „Polonia”, oraz „Łuna” zostaje podpisana umowa o zasadach rywalizacji o widza. Takową ugodę na lata 1935 – 36 ze strony „Polonii” sygnował jej właściciel Władysław Stasiński, a podpis w imieniu Ochotniczej Straży Pożarnej w Koninie złożył Bolesław Paukszta. Umowa zawierała bardzo szczegółowe obwarowania, od ceny za wejściówki, poprzez nazwy dystrybutorów, oraz tytuły, z których kina mogą lub nie skorzystać. Zapisano w niej także, że filmy o tożsamej treści nie mogą być wyświetlane w tym samym czasie. W wypadku pojawienia się szlagieru o pierwszeństwie prezentowania na białym ekranie będzie decydować losowanie. Podobno tylko gentelmani o pieniądzach nie rozmawiają – zatem ja mogę, stąd dopiszę, że cenę za wejściówkę ustalono na złotych jeden za pierwsze miejsca. Domyślać się można, że pierwsze miejsca dotyczyły loży w „Polonii” – jeszcze obecnych, lecz już pod nazwą „Górnik” do wiosny 1967 roku. Drugie miejsca określono na 75 groszy, natomiast trzecie 50 groszy. Kształcąca się młodzież, podobnie i żołnierze płacili dwadzieścia pięć groszy od osoby. Z uśmiechem przyjąłem informację, że za powyższą cenę obejrzeć film mogła klasa robotnicza. Popatrz… popatrz… a przez lata karmiono mnie informacjami, że wówczas, sanacja, endecja, wyzysk, Sodoma i Gomora, a tu w Koninie troska o klasę robotniczą… Kontrakt pomiędzy kinami zawierał także odnośniki bezpłatnych wejść. Korzystali z nich dyrektor miejscowego gimnazjum oraz dwóch wytypowanych profesorów – wejściówki wystawiano na okaziciela. Posiłkując się opracowaniami dr. Bartłomieja Brzostaka związanymi z przekrojem płac w II Rzeczypospolitej wiemy, że miesięczna pensja robotnika niewiele przekraczała sto zł. Korzystając z kalkulatora, bowiem na liczydle już nie potrafię, a i liczenie pamięciowe szwankuje, wyszło, iż robotnik z pobytu w kinie mógłby skorzystać 400 – słownie: czterysta razy. Idąc dalej w matematycznych zawiłościach, to przy obecnej cenie biletu 20 zł mnożąc 400 razy wychodzi, że jednak obecni robotnicy dobrze zarabiają… O porównaniach do ówczesnych trzystu złotowych pensji nauczycieli nie wspomnę. Po II Wojnie Światowej kino „Moderne” odeszło w niepamięć, a w iluzjonie o nazwie „Luna” tylko okazjonalnie odbywały się projekcje. Wiodącą rolę przejęło kino „Polonia”, przemianowane na „Górnik”. Funkcjonowanie do 1962 roku, tylko jednego kina w Koninie wzbudzało oburzenie zarówno u włodarzy miasta…, oraz tych „po linii”. Niedopuszczalnym był fakt, że klasa robotnicza zasiedlająca coraz to nowe „bloki”, musiała do kina wędrować, aż za Wartę. Wówczas to zrodził się pomysł zaadaptowania remizy strażackiej w Czarkowie na kino. Dla mniej zorientowanych dopiszę, że owa remiza – późniejsze kino „Energetyk” znajdowało się w miejscu zbiegu obecnej „drugiej nitki” ul. Dworcowej oraz ul. Kosmonautów. Obydwa kina zmuszone były korzystać z repertuaru proponowanego przez dystrybutora, mającego siedzibę w Poznaniu. Dla obecnych wielbicieli „X muzy” może się wydać nieco dziwnym, że „nowości” oraz premiery filmowe najpierw wyświetlano w stolicy, oraz miastach wojewódzkich, a później zaszczyt spotykał mniejsze miejscowości. Za przykład podam mający premierę z 15 lipca 1960 roku filmu pt. „Krzyżacy”. Dzięki odwiedzinom u cioci w Warszawie z wymieniony obrazem spotkałem się w kinie „Stolica” tuż przed świętami Bożego Narodzenia wymienionego powyżej roku. Natomiast koledzy oraz rówieśnicy z Konina obejrzeli go dopiero rok później. Niestety nie tylko mieszkańcy pomniejszych miejscowości musieli na „filmową” kolejność czekać, również i kina się w nich znajdujące były poddane takowej gradacji. I z tego powodu wspomnienia pozwolę sobie zakończyć nieco anegdotycznie. Na początku lat sześćdziesiątych bardzo popularnym był cykl obrazów pod wspólnym tytułem „Winnetou” z Pierre Brice w roli głównej. I w Koninie pomiędzy kinami „Energetyk” oraz „Górnik” po kierownictwem niezapomnianej osoby w postaci pana Henryka Soszyńskiego odbywała się niepisana rywalizacja. Po wojnie dystrybucję filmów przejęły państwowe instytucje, lecz ludzie w nich pracujący w większości pozostali tożsami. Pominę słowa „znajomości”, czy „chody”, ponieważ kierownik kina „Górnik” oprócz szacunku i takowe w poznańskiej instytucji rozpowszechniającej filmy posiadał. Wracając do filmu o Apaczach, oraz ich dzielnym wodzu, to od dwóch kin wpłynęło zamówienie o pierwszeństwo w wyświetleniu hitu. Dystrybutor z Poznania spełnił oczekiwania, stąd w witrynach pojawiały się plakaty informujące o terminie projekcji. Celem uzupełnienia należy dodać, że na ekranie kina „Górnik” film miał się pojawić dopiero w dwa tygodnie później. Wydawać się mogło, że to kino „Energetyk” uzyskało prymat. Tak tylko się wydawało, ponieważ „dystrybutor” nie lubił robić czegoś „po linii”, stąd do kina mieszczącego się w prawej części miasta rozdysponował film pt. „Winnetou – Złoto Apaczów” z 1963 roku. Natomiast za dwa tygodnie w kinie „Górnik” miał pojawić się film z 1962 roku pt. „Skarb w srebrnym jeziorze” stanowiący kanwę dla całego cyklu później nakręconych opowiadań o dzielnym wodzu. Wiadomym, że ówczesny przydział, był przydział i odkręcić się nie dało i z tego powodu kino „Energetyk” świeciło pustką, bowiem koneserzy filmów woleli cierpliwie poczekać na część pierwszą, chociaż znaleźli się i tacy, co wolą musztardę dopiero po obiedzie. Owe wydarzenie stało się tajemnicą poliszynela i wielbiciele kina „Górnik”, nie tylko za owo wydarzenie słali głębokie ukłony panu Soszyńskiemu. Ich duma była jeszcze większa, gdy 6. IV. 1968 roku o godzinie szesnastej, w przed „momentem wyremontowanym, z należną ku temu oprawą, już z ekranem panoramiczym, oraz z „nowoczesnym” systemem nagłośnienia wyświetlono film pt. „Westerplatte”. Kolejno nadszedł listopad 1970 roku z otwarciem Domu Kultury na „skarpie”, a w nim sali kinowej… Z tego powodu kino „Energetyk przestało funkcjonować, a „Górnik” i tak dalej… dalej…
Tadeusz Kowalczykiewicz