Bajanie o ukochanej ulicy… część IV

Tuż przy skrzyżowaniu ulicy 3 Maja z ulicą Staszica spotkamy istniejący do dziś „narożnikowy dom”. W pamięci przodków, podobnie mojej zagościł znajdujący się w tym miejscu sklep z artykułami kosmetycznymi. I kolejny raz pytanie o związki chłopca w krótkich majteczkach ze sklepem. Zapewniam, że nie oferowane w nim produkty frapowały młodzieńca, lecz ich opakowania. Dziś wydaje się śmiesznym, lecz w czasach mego dzieciństwa…. i dużo, dużo później… posiadacz kanistra – nieważnym ilu litrowego, opakowania po dowolnym litrażu oleju, herbacie, kawie, jeszcze lepiej pozyskanych z „UNRRY”, to był ktoś. Obecnie nadmiar walających się różnorodnych opakowań wręcz razi. Odnośnie wspomnień, to kosmetyki pakowane zbiorczo zamykano w „trwałe” kartonowe pudełka. Posiadanie kartonowej kasetki, kolejno wypełnionej zebranymi nad morzem muszelkami, kamyczkami i innymi skarbami nadawało zbieraczowi blichtru, stąd nie dziwił widok urwisa otwierającego drzwi do drogerii z zawieszonym na ustach pytaniem: Są pudełka?

Przed oknem wystawowym drogerii – vis a vis ulicy Kościelnej w sezonie swoje „królestwo” z owocami otwierała pani Sabina Michalska przez Koninian pieszczotliwie pozywana „Sabcią”. Obecnego klienta supermarketów kształt tego typu stoiska może zdziwić, a jeszcze bardziej zaskoczy fakt, że wówczas na nowalijki, podobnie owoce się pół roku… i więcej czekało. W momencie pojawienia się „papierówek”, pierwszych czereśni pozywanych „psiunkami” twarz klientów wypełniał uśmiech, a z ust padało westchnienie – nareszcie. Jednakże warto było czekać, bowiem smak antonówek, złotych renet, koszteli, już na trwałe zawisł w ich pamięci.

Tuż obok notabene widoczny na złączonej fotografii stał znak drogowy i od niego liczono kilometraż np. do Rychwała, Skulska, Ślesina itp., bowiem miejsce wówczas uznawano za centrum Konina.

Punktowi „zerowemu” przyglądał się przeniesiony w 1828 roku na plac kościelny – czytaj momencie, gdy droga „podle” zamku utraciła swoje znaczenie „słup drogowy”. Historia, to obraz nie tylko czarno – biały, to również przyziemność. Stąd o ile słup drogowy, dla historyków, podobnie regionalistów, przez wieki był wyznacznikiem połowy drogi pomiędzy Kaliszem, a Kruszwicą, to już dla bardziej zainteresowanych konsumpcyjnym sposobem życia stanowił świadectwo, że przechodząc obok już pokonali połowę odległości pomiędzy restauracjami Zaciszem i Europą. Zatem, ów fakt jest kolejnym potwierdzeniem, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

W zamian my spacerując wspomnieniem prawą stroną ulicy 3 Maja, tuż za „znakiem informacyjnym” ukłonimy się klientom wychodzącym z zakładu fryzjerskiego pana Dziubczyńskiego. Idąc dalej należało odwiedzić warsztat czapniczy pana Bartczaka. Czapka, jak to czapka służyć może wielu, natomiast tajemnicą poliszynela był fakt, że w zakładzie również „obciągano guziki”. Cóż to za zapomniana profesja? Otóż przyszły właściciel płaszcza, garnituru, czy w wypadku kobiet, garsonki, bluzki etc… etc.. przynosił do Mistrza materiał, z którego w/w odzienie miało być uszyte, podawał rozmiar guzika, ilość i za jakiś czas otrzymywał obszyte materiałem guziki zgodne z kolorytem ubrania. Zakład oferował również usługę w postaci plisowania spódnic.

Kolejno dom Ancera, w miejsce którego w latach pięćdziesiątych dobudowano piętro z pomieszczeniami przeznaczonymi dla służby zdrowia oraz Inspektoratu Sanitarnego. Tuż za nim ulica Krzywa i dom znanego wówczas w Koninie stolarza pana Matuszkiewicza. O pomieszczeniach na parterze, oraz dramacie związanym z wysiedleniem w 1939 roku moich rodziców opowiadałem przywołując wspomnienia o ulicy Krzywej.

Teraz odwróćmy kierunek naszej retrospekcyjnej wędrówki i zatrzymajmy się przy kościele św. Bartłomieja. Moje bajanie ma nieco frywolny charakter, zatem pominę sprawy duchowe oraz inne związane ze świątynią. Z tak prozaicznego powodu przytoczę tylko jedną z wielu dziecięcych zabaw, a związaną z miejscem. Na początku lat sześćdziesiątych dla malców podobnych do niżej podpisanego igraszki wokół świątyni miały bardzo interesujący charakter. Na placu rosły krzewy, a i dzwonnica z zakamarkami stanowiła wspaniałe miejsce do gry w chowanego. Wleź na najwyższe piętro, uczepić się dzwonu… kolejno usiąść na jarzmie oj… oj … Co prawda w tle dziecięcych gonitw przebijało się określenie cmentarz ale…. Po jednej z zabaw powróciłem do domu o nieco późniejszej porze niż zwykle. W jaki sposób się wytłumaczyć? Moja Mama była ortodoksyjną katoliczką, dlatego wpadłem na pomysł, że zabawa, podobnie bytność wokół świątyni wygładzi mój występek. Mama pokiwała głową i pełnym smutku głosem zamiast pochwały powiedziała: Synku, na cmentarzu się bawicie?! Przecież tam leżą prochy twoich przodków. Nie należy do dobrego tonu urządzać zabawy na grobach.

Od tego momentu, miejsce, podobnie historię grodu z koniem w herbie zacząłem postrzegać z większym zainteresowaniem oraz uwagą. Jednakże dopiero po latach budując drzewo rodzinne i przeglądając zapiski w księgach parafialnych zalegających w archiwach Kurii Włocławskiej, znalazłem adnotację po łacinie: „ zmarła w 1712 roku Brygida lat 28, córka (moich pra pra… dziadków – dopisek mój) Heldwigi i Gregoriusa Kowalczykiewicz, tu urodzona, spocznie na cmentarzu parafialnym w starym rodzinnym grobie pod stronie wschodniej od ołtarza głównego” . Odliczając wiek zmarłej od daty zgonu daje nam rok 1684. Nie szukałem dalej w księgach, stąd wnioskuję, że uwzględniając zapis „w starym rodzinnym grobie” już wcześniej w grodzie nad Wartą żyli moi przodkowie.

Wracając do wspomnień, to z wykopów koło fary prowadzonych na początku lat sześćdziesiątych pod rury kanalizacyjne i wodociągowe, wydobywano olbrzymie kłody drewna. Patrząc na ich niebotyczne rozmiary poprosiłem Ojca o wyjaśnienie, co to za drewno i powód w tym miejscu zalegania. Tata( mistrz stolarstwa) ocenił kłody i skwitował: to dąb. Dąb wrzucony do wody wraz z upływem lat twardnieje i się uszlachetnia, stąd nazywamy go „dębem czarnym”. Właśnie, to z „czarnego dębu” powstawały najcenniejsze meble. Kolejno dodał: Konin położony jest na bagnach, domyślać się tylko można, że celem utwardzenia podłoża posłużono się do tego kłodami dębu. Kolejno na nie sypano piasek oraz ziemię i w ten sposób wzmocniono nawierzchnię. Inne drewno by zmurszało, czy zgniło, a dzięki dębowi trakt trwał wiekami.

Nieco parafrazując: Oj historio…, historio, cóż z ciebie za pani, że po tobie…, że po tobie, spaceruje się latami.

Tadeusz Kowalczykiewicz

Udostępnij na: