Ulica Podgórna…

Podgórna? Znaczy mająca związki z wzniesieniem? Pragnąc się o tym przekonać skierujmy wzrok, oraz pamięć w kierunku południa, a wówczas czerpiąc z nieprzebranych zapisów w księgach dowiemy się, że pomiędzy folwarkami Borzętowo, oraz Chwaliszewo powstało najstarsze przedmieście Konina pozywane „przedmieściem garncarskim” lub „przedmieściem św. Ducha”. Na nim, jako odnogę traktu wiodącego z Kalisza, Zagórowa , Pyzdr, na wschód wytyczono wprzódy trakt, a z latami ulicę zwaną Górki i kolejno, aż do chwili obecnej Podgórną.
Wprzódy wręcz wypada się odnieść do nazw przedmieścia. Wzniesienie o którym opowiadamy zawiera nieprzebrane ilości gliny. Tenże surowiec służył nie tylko strycharzom do wypalania cegły, lecz i do lepienia garnków. Z logicznego punktu widzenia, to w pobliżu miejsc wydobywania surowca buduje się zakłady, a w naszym wypadku domy zamieszkałe przez garncarzy. Jako ciekawostkę należy dodać, że nieco dalej – w kierunku wschodnim do XIX wieku działała cegielnia kamelaryjna, a po jej zamknięciu „o krok” tym razem w kierunku południowo – zachodnim cegielnia miejska. Zatem nazwa „garncarskie przedmieście” stała się jasną i teraz „oprzyjmy” się plecami o ul. Dąbrowskiego spoglądając na kościół Parafii Ewangelicko- Augsburskiej .
W tym miejscu przed wiekami niejaki Berwold z Liśca – podczaszy dobrzyński ufundował kościół szpitalny, oraz szpital. Idąc skrótem przez historię należy przypomnieć, że opiekę nad wszystkimi szpitalami w Polsce powierzono zakonowi św. Ducha i wówczas etymologia nazwy „przedmieście Św. Ducha” wydaje się być jasna. Pozwolę sobie dodać, że ówczesny szpital miał nieco szersze zadanie niż obecnie, stąd cytat z ówczesnego zapisu, opowiadający kto mógł się w nim leczyć, czy zamieszkać: (….) niezdolni do pracy, nie mający jedzenia i odzienia starcy, dzieci biedne i pozbawione rodziców, niemowlęta porzucone, trędowaci i nieuleczalnymi chorobami obciążeni oraz wszystkie politowania godne osoby (…) Z upływem lat oraz ubogości funduszy drewniane budynki szpitala popadały w ruinę, by ostatecznie przenieść się do nowo wystawionego budynku przy ulicy Kolskiej. W 1821 plac zakupiła gmina ewangelicka budując na nim przepiękny kościół, oraz tuż obok plebanię.
Spacerując pod górę, a dzięki fotografiom Tomka Biedziaka ewentualny Czytelnik po lewej oraz prawej stronie zoczy niczym wtopione we wzgórze domy. Dawne domy z czasów przodków, oraz moich wspomnień były więcej niż dość skromne. Obecnie tylko jeden widoczny na zdjęciu oddaje ówczesną architekturę, a wraz z nią odnośnik: może i ciasne, ale za to własne.
U wlotu ulicy od strony Dąbrowskiego po prawej stronie i tu także wrócę pamięcią do lat dawnych, zanim adoptowano je na potrzeby szkoły miały miejsce dwa parterowe budynki. W jednym znajdowała się restauracja, a drugi należał do rodziny Zarembów właścicieli fabryki. O fabryce już bajałem, zatem pominę szczegóły dodając, że wjazdy do zakładu prowadziły z dwóch stron. Jeden tuż za budynkiem restauracyjnym od strony ul. Podgórnej, a drugi od ulicy Dąbrowskiego. Za wjazdem od Podgórnej obraz fabryki oddzielał mur, a tuż za nim miejsce składowania rur i blach, oraz fabryczną gisernię. Po prawej od końca muru, a po lewej, tuż za parafialną plebanią oraz stodołami swoją historię tworzyły „wklejone” we wzgórze już nadmienione powyżej domy.
W tym momencie pozwolę sobie na nieco luźne, a wręcz opierające się o anegdotę wspomnienia odnośnie ul Podgórnej.
Dociekliwy może gdybać, o kondycji, oraz sensie działania w tym miejscu restauracji. Otóż trzeba nadmienić, że tuż obok znajdował się jedyny trakt wiodący przez Konin z zachodu na wschód. To tędy także podróżowano w kierunku Żychlina i dalej Tuliszkowa, Turku. Wówczas na garncarskim przedmieściu odbywały się targi końskie, oraz bydlęce… czy przy tak przedłożonych danych kondycja restauracji staje się realną?
Poszukując swoich korzeni, na przełomie XVIII i XIX wieku znalazłem zapis, że umarła córka mojego pra..pradziadka zamieszkałego na Górki oraz dopisek z Olejników. Nieco zdziwiło nazwisko Olejnik, ponieważ u przodków, a i w latach bliższych XX wiekowi nigdy się nie pojawiało. Dopiero kolejny zapis przyniósł wyjaśnienie, że chodziło nie o nazwisko, lecz o olejarzy. Zatem wniosek, że na Górki moi przodkowie świętymi, to Oni nie byli, stąd nie tylko garnki lepili, ale i tłoczeniem oleju się parali.
Kolejno z moich wspomnień o ulicy Podgórnej można wyciągnąć wniosek, że po 1945 roku z ówczesnymi władzami należało trzymać, ba wręcz dało się robić „intratne” interesy. Już na „płaskim”, tuż za granicami szkoły- czytaj boiska sportowego, oraz muru klasztornego, pradziad po powrocie zza oceanu kupił wnukowi ziemię o obszarze pięciu hektarów. Po wojnie ówcześni włodarze na tym, oraz sąsiednich gruntach upatrzyli sobie pobudować filię zakładu mieszczących się w dawnej fabryce Reymonda. Ówczesny TOR i kolejno POM miał wielkomocarstwowe plany, co należy wręcz chwalić. W piśmie ze Starostwa kierowanym do właściciela gruntu, jak byk stoi, że w zamian za pięć hektarów przeznaczonych na fabrykę proponują hektar osiemset arów po drugiej stronie obecnej ulicy Solnej, lub trzy hektary w Dobrosołowie. Najbardziej budowało zastrzeżenie, że w wypadku braku wybrania sugerowanej oferty…. „ziemia w wysokości 5h przejdzie na rzecz skarbu państwa”. I jak tu za troskę o majątek Obywatela ówczesnej władzy nie chwalić?
Ostatnie wspomnienie dotyczy Fabryki Zaremby, a raczej braku realistycznego spojrzenia na fakty przez dzieci. W fabryce przez wiele… wiele lat wiodącym prace był mój dziadek ze strony Mamy Józef Kolański – mistrz ślusarstwa. Mama wspominała, że nieraz dziadka i pól roku nie było w domu. Patrząc na fotografie, dokumenty, powracają wspomnienia, że fabryka parała się działalnością także i „eksportową”, bowiem budowała gorzelnie np. w Kownie- Litwa, czy Miszkolcu- Węgry. Jako dziecko przyjmowałem opowiadania bez odniesień. Dziś będąc już u schyłku swojego życia dopiero doceniam kunszt ówczesnych rzemieślników. Wiemy, że pierwsze spawanie łukowe w Polsce najpierw mostu, a kolejno szkieletu domu zastosowano w latach 1929, 1930. Zatem do tego momentu wszelkie konstrukcje – patrz także most na Uldze, oraz kotły, kadzie składały się z „części” spajanych nitami. O ile obecnie szczelinowy milimetr daje się spawem „załatać”, to ówczesne otwory do nitów musiały być wykonywane z przeogromną precyzją. A transport? Jako dziecko odbierałem opowiadania: no i pojechali, zawieźli…. Obecnie jestem świadom, że Miszkolc od Konina dzieli około 750 km. Dyliżans z Warszawy do Krakowa pokonywał odległość około 300 km w 22 godziny, co daje prędkość cirka 14 km/h. Gdybam, że wóz z ciężarem w postaci elementów do budowy gorzelni musiał przemieszczać się z czterokrotnie mniejszą prędkością. Jak dużo wozów w kolumnie jechało? Gdzie odbywały się popasy, noclegi? Pytań tak wiele i wniosek może być tylko jeden: niekiedy wygodniej jest żyć z naiwnością dziecka.
I kilka słów o nie mogących się zrealizować marzeniach. W miejscu dawnych budynków fabrycznych, co pewien okres odbywają się pchle targi. Bywam na nich i ja. Wówczas przed oczyma pojawiają się dawne budynki fabryki Zaremby, a później warsztaty popularnej „Metalówki”. Dostrzegam obecne jeszcze do połowy lat siedemdziesiątych zawieszone pod sufitem wałki napędowe giętarek, tokarek… Zerkam na „żyjące” paleniska kuźni, giserni i dopiero wypełniony ich widokiem oczyma wyobraźni umiejscawiam w tym miejscu pchli targ. Co zrobiono ze świadectwem dawnego rzemiosła? Komu ówczesne machiny przeszkadzały? Dlaczego ich nie zachowano ku potomnym? Przecież w tym miejscu była szkoła, a w niej uczono historii?
Oj stary… stary…, czy aby zbyt mocno nie sentymentalizujesz?

Tadeusz Kowalczykiewicz

 

Udostępnij na: