O ukochanej ulicy bajanie- część III
Tuż za kamienicą Opasa, o której w pierwszej części wspomnień o „ukochanej ulicy” już bajałem, doktor Henryk Winczewski w postaci piętrowego domu „plombę” wstawił. Przyjąwszy powyższe informacje powędrujmy w kierunku fary, by napotkać budynek tak bardzo wpisany w pamięć mieszkańców grodu nad Wartą, a to powodem mieszczących się w nim sklepów. Przed II Wojną Światową, gdy fale radiowe dotarły do Konina, a świeczki, czy inne kopcidła zastępowały żarówki, Antoni Olczyk sklep z „przypisanymi” epoce urządzeniami otworzył. Nie da się ukryć ,że niżej podpisanemu bliższy zarówno pamięcią oraz sercem jest sklep cukierniczy po II Wojnie Światowej w tym miejscu ulokowany. O tym, że kierowniczką placówki była pani Rakowicz, podobnie o Jej zdolnościach menadżerskich, oraz, jak wiele znaczyła cukierenka dla ówczesnych opowiadałem wielokrotnie. Z tego powodu pochylę głowę i powiem: – Dziękuję. Tuż za sklepem znajdowała się sień prowadząca do mieszkań, a za nią kwiaciarnia państwa Paczesnych.
Pod wpływem wspomnień przed oczami pojawił się korowód postaci zamieszkałych w opowiadanych domach i w obawie, by o kimś nie zapomnieć tylko się retrospekcją pokłonię. Ubytek pamięci jest straszny, bowiem w domu opatrzonym numerem 26 znajdowały się schody prowadzące do pracowni modniarskiej. I tu powracam do ułomności moich zwojów mózgowych, bowiem przed oczyma widzę tak szanowaną w Koninie modystkę, a Jej nazwiska nie pomnę. Niepamięć uzupełnia obraz niewiast debatujących przed zawieszoną na ścianie gablotką, a w niej idące zgodnie z trendem mody wzory kapeluszy, woalek, etc… O ile dla chłopców bardziej zainteresowanych psikusami niż modą gablotka była obojętną, to tłumek kobiet, podobnie dziewczyn przed nią zgromadzonych już nie. Z tak prozaicznego powodu i my chcąc, czy nie, na sugerowane sezonem kobiece nakrycia głowy zerkaliśmy.
Przez moment zakotwiczmy się we wspomnieniach opartych o wiek, bowiem, do nowo postawionego budynku 8 października 1928 roku swoją siedzibę przeniósł „Bank Ziemiański”. Do posadowionego tuż obok budynku na początku lat trzydziestych, dokładnie 14 sierpnia 1933 roku z ulicy Słupeckiej przeniosła się Komunalna Kasa Oszczędności Powiatu Konińskiego (budowla na fotografii, już bez frontowych drzwi od strony ul. 3 Maja). Podczas wojny znajdowała się w nim siedziba „Sparkasse”.
Po II Wojnie Światowej w opowiadanym miejscu ulokował się Narodowy Bank Polski i trwał w nim…, do czasu przeniesienia na ulicę Dworcową. Zastanówmy się, jaki związek mogą mieć z bankiem dzieci. Pominę bytność we wnętrzu, do którego przechodziło się przez masywne wahadłowe drzwi, a wewnątrz klientom kłaniały się monumentalne parapety, stoły, ławy, podobnie nadająca randze oraz powadze rozścielona wokół okienek urzędniczych boazeria. Dla petentów obecność w banku była normą, czy koniecznością, natomiast malcy zamieszkali w kamienicy oraz oficynach domu przy ulicy 3 Maja „6” spotkanie z bankiem zakonotowali w pamięci epizodem.
Na chwile przerwijmy bajanie o banku, ponieważ repertuar kina „Górnik” zachęca do odwiedzin. Na białym ekranie dzielni kowboje jawią się, jako nieodłączni bywalcy „salonów”, w których sączą whisky… Nie…, nie to w nas wzbudzało emocje. Nas interesowała towarzysząca grze w karty pula, a raczej jej forma. W filmowej wędrówce brzęczały monety, natomiast na podwórkowej ławce mamonę zastępowały liście lub kamienie. Zatem młodości dodaj nam wyobraźni…. i… dodała, bowiem jeden z kolegów zaproponował udanie się do banku, celem wymiany dziesięciozłotowej monety na drobne – czytaj po groszu. Nie trzeba było dwa razy powtarzać i młodzieńcy przekroczyli progi banku z prośbą o dokonanie wymiany. Nie obyło się bez pytań ze strony kasjerki o powód, lecz po złożeniu wyjaśnień nie wiedzieć dlaczego przysłuchujących wypełnił radosny nastrój. Przyznam się, że tylko raz i to podczas opowiadanej wizyty niżej podpisanemu zdarzyło się być głaskanym po głowie przez bankowych urzędników. Należne 1000 jedno groszówek otrzymaliśmy zapakowane w papierową, zalakowaną kopertę. Jakie były stawki podczas karcianych potyczek – nie jest ważnym, bowiem liczył się „ogrom” mamony przed grającym. Ta nieco pieniężna retrospekcja wywołała u mnie gdybanie, dlaczego podczas zabaw w „dziki zachód” w momencie uczestnictwa w niej koleżanek, wręcz ochoczo odnosiliśmy wyimaginowane rany po postrzale z colta, czy łuku Apaczów. Towarzyszące zabawie Niewiasty oprócz trudów farmerek pełniły role sanitariuszek zakładających na rany opatrunki…. Wszystkie były dzielne i piękne, jednakże przy obecności „wybranych” zadziwiała ilość, podobnie częstotliwość odnoszonych kontuzji.
Oj dziecięca naiwności…
Tadeusz Kowalczykiewicz